Z twórczośćią Pani Hoover zetknęłam się przez przypadek, ale po przeczytaniu "Hopeless" i "Losing Hope" szybko stała się ona jedną z moich ulubionych autorek. Szybko więc sięgnęłam po jej kolejną powieść, jaką jest "Maybe Someday". Czy mi się podobała i czy przebiła "Hopeless" dowiecie się po przeczytaniu tej recenzji.
Sydney jest dwudziestodwuletnią dziewczyną, której w dniu urodzin zawala się cały świat. Dowiaduje się, że jej najlepsza przyjaciółka i współlokatorka zarazem, ma romans z jej chłopakiem Hunterem. Zrozpaczonej dziewczynie bez dachu nad głową na pomoc przychodzi Ridge - mężczyzna, którego poznała podczas spędzania wieczorów na balkonie, i który skradł jej serce swoją grą na gitarze. Kilka wymienionych smsów i tekst piosenki do muzyki skomponowanej przez chłopaka to wszystko, co ich do tej pory łączyło. Jednak odkąd Sydney zamieszkuje u sąsiada z naprzeciwka wszystko się zmienia. Czy na lepsze? To się dopiero okaże. Para zawiera ze sobą układ z korzyścią dla obu stron, w którym Sydney w zamian za wolny pokój w mieszkaniu Ridge'a ma pisać teksty piosenek dla zespołu, w skład którego wchodzi jego brat. Wszystko zdawałoby się zacząć układać, ale jest jedna rzecz zastanawiająca naszą bohaterkę. Jej nowy współlokator od momentu poznania nie odezwał się do niej ani słowem, jedynym sposobem, jakim się z nią komunikuje, jest wysyłanie sobie nawzajem smsów. Okazuje się, że chłopak jest głuchy. Dlaczego nie mówi (choćby mógł)? Jak radzi sobie z grą na gitarze, skoro nie słyszy? I czy układ, który zawarł z Sydney, wszystkim wyjdzie na dobre? Tego dowiecie się sięgając po "Maybe Someday".
Po lekturze "Hopeless", po której miałam wielkiego kaca książkowego, przygotowałam się psychicznie na kolejną mocną dawkę emocji, które miało mi zapewnić "Maybe Someday". Mijała strona za stroną, czekałam na moment, kiedy moje serce pęknie na milion kawałków i... niestety do samego końca powieści ten moment nie nadszedł. Zawiodłam się, ale nie dlatego, że książka mi się nie podobała, treściowo była podobna do większości romansów, z małymi wyjątkami, tylko dlatego, że oczekiwałam zupełnie czegoś innego. Załuję, ze swojej przygody z twórczością Colleen Hoover nie zaczęłam właśnie od "Maybe Someday"... Chociaż nie wiem, czy wtedy skusiłabym się szybko na następne książki tej autorki. Mimo wszystko powieść czytało mi się bardzo szybko, pani Hoover używa przyjemnego w odbiorze języka i wie, jak zachęcić czytelnika do pochłaniania jej książek. Chociaż wiem, ze treść i bohaterowie "Maybe Someday" nie zagoszczą długo w mojej pamięci, nie żałuje, ze sięgnęłam po tę lekturę. Co więcej, Podobało mi się w niej, ze autorka nie skupiła się tylko na przedstawieniu losów dwójki głównych bohaterów, ale pozwoliła czytelnikowi poznać także inne postaci. I Mimo, ze cala historia Sydney i Ridge'a była według mnie trochę banalna, to nauczyłam się jednego: ze nie warto walczyć ze swoimi uczuciami, trzeba podążać za marzeniami, nie oglądać się za siebie, bo każdy dzień przynosi nowe możliwości. I nie mówmy sobie "może kiedyś", tylko róbmy to wlasnie teraz.
Podsumowując, dla tych, którzy nie mieli okazji zetknąć się z twórczością Colleen Hoover, polecam na początek lekturę "Maybe Someday" - lekka i przyjemna, jednak nie należy do książek, które będziemy pamiętać przez całe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Hej :) Jeśli przeczytałeś ten post, to zostaw proszę po sobie jakiś ślad, będzie mi bardzo miło i na pewno odwdzięczę się tym samym na Twoim blogu :)
Jeśli spodobały Ci się moje recenzje, to kliknij przycisk "obserwuj", aby na bieżąco śledzić moje książkowe przygody :)